środa, 30 marca 2011

Nieważne jak minął dzień.....zawsze wracaj do domu z wysoko podniesioną głową

.....pozostaje mi po ciężkim dniu wracać więc do domu z podniesioną głową, poszarpaną duszą, nieczystym sumieniem....bo to wcale fajne nie jest jak rozum co innego i serce co innego podpowiada........wtedy sumienie wydaje się być nieczyste......Czasem czuję się jak ten rozchechłany kogucik albo raczej kura:)....bo mimo tego, że wiatraki łamią mi kręgosłup, a w szyi przepuklina, coś mi jednak podpowiada, że ta głowa w pionie winna być noszona....więc noszę......ale czy mi to na dobre wychodzi to nie wiem......bo gdy dzień się kończy, przydaje mi się gorset...taki gorset czyjegoś wsparcia.....choćby słowem.....a nie zawsze się to udaje.....i co wtedy?.....wtedy przepuklina daje o sobie znać a głowa pod ciężarem mojej wyobraźni bezwiednie opada w dół, by poczuć dotyk najlepszej na świecie poduszeczki.....i wtedy cały świat przestaje istnieć, umysł nie pracuje, a moja biedna dusza odchodzi w błogi sen.....5:40......budzik zrywa mnie na równe nogi...czas wstać i zacząć dzień od nowa.....jak dobrze, że słońce świeci....jak dobrze, że jest do czego wstawać:)

wtorek, 29 marca 2011

Słoneczko wyszło, ciepełko na zewnątrz… trza na spacerek wyjść i naładować akumulatory, bo diabli wiedzą ile nam będzie dane cieszyć się taką pogodąJ
W pracy dzisiaj dość intensywnie było. Porodziło się parę nowych tematów-mniej lub bardziej intratnych. W efekcie czeka mnie m.in. wyprawa w mazowieckie-kto wie, może i tam uda się jakiś biznesik dla „matki żywicielki” skroić. Swoją drogą –czas już byłby wynurzyć się nieco z kujawsko-pomorskiego bo polska kraina o mnie zapomni- a nie powinnaJ
Po dołujących wnioskach z ubiegłego tygodnia zaczynam wracać do życia. Z nieco innym nastawieniem- czyli niech się dzieje wola Boża a mi pozostaje tylko czekać na efekty. Wczoraj poczytałam troszeczkę na temat siły podświadomości i sposobów na pozytywne myślenie. Mam małe zadanie do wykonania- takie sobie zestawionko rzeczy, które mi się w życiu udały- z niepowodzeniami. Zobaczymy jaki będzie bilansJ Ale zdałam sobie i bez tego sprawę z jednego faktu- skoro ja Boga kocham to i on mnie też…chyba….troszeczkęJ A jak Bóg ze mną to kto przeciwko mnie?…..no właśnie…z taką ochroną to chyba raczej bezpieczna jestem i szczęściara ze mnie powinna też być . I tego zamierzam się trzymać…..do następnego doła przynajmniejJ
Jeszcze tylko dzisiaj mojej siostruni pewne rzeczy muszą się udać i wtedy będzie całkiem dobrze. Bo czasem tak jest, że trzeba wysłać swojego Pana Boga z misją tam gdzie jest potrzebny...a ja swojego wysyłam od kilku dni intensywnie w każdej modlitwie więc mam nadzieję, że dzisiaj dotrze pod wskazany adres i nieco tam zostanie....ze mną zawsze może mieć kontakt mailowy:) A jak już skończy tam swoją robotę to będzie musiał wracać na stare śmieci bo i tu jest jeszcze sporo do zrobienia:)
Miłego dnia mój BloguJ*

piątek, 25 marca 2011

Umiesz liczyć-licz na siebie

Oj nazbierało mi się. Z moich postów na pewno łatwo się domyśleć, że coś żre mnie od środka i że mam sceptyczne nastawienie do wartości takich jak przyjaźń, lojalność itp. banały. Raz na jakiś czas dostaję obuchem w łeb i uświadamiam sobie sprawy, które inni widzą i mi tłumaczą, a z którymi człowiek zwykle polemizuje bo sam przed sobą nie chce przyznać, że jest tak a nie inaczej. Jedno jest pewne- mimo całego zepsucia jakie w sobie widzę i samokrytyki, której mi raczej nie brakuje, ciągle walczę jak don Kichot z Wiatrakami z własnym wyobrażeniem o tym jak powinny wyglądać relacje między ludźmi, których COŚ łączy np. wspólna przeszłość, wspólna praca, wspólne przeżycia, wspólni znajomi, wspólne problemy. Ciągle wlecze się za mną powiedzenie „umiesz liczyć-licz na siebie” i za cholerę nie chce być inaczej…. Na każdym froncie –rozczarowania. Jestem już tym zmęczona…
Ps. Macie żony, mężów, dzieci?.....nie będzie w Waszym życiu lepszych przyjaciół jak oni….. z prostej przyczyny….. relacje między wami były, są i będą z natury rzeczy bezinteresowne….. jeśli macie z tym problem to przemyślcie na wskroś, doceńcie, uszanujcie….  i cieszcie się, że ich macieJ
Wolność….. to największa wartość w życiu człowieka….. wolność umysłu…. uwolnić swój umysł od niespełnionych ambicji, niespełnionych miłości, niespełnionych przyjaźni, niespełnionych wyobrażeń o życiu…. to jedyna droga do tego żeby nie popadać w pesymizm….


piątek, 18 marca 2011

Nic dodać nic ująć

Nic tylko przeczytać, przeanalizować i uczyć się pokory. "Życie jest piękne" to utarty slogan nie adekwatny do milionów Polaków.Polecam poniższy artykuł...albo się dowiecie, że nie jesteście sami albo nabieżecie pokory i docenicie to co macie. Pozostaje tylko zadać pytanie co musi się stać, żeby w naszym kraju żyło się inaczej?!
http://www.blog.pl/artykuly/do-wykluczenia-jeden-krok,100,1#top

A tu dobry przekaz
http://www.youtube.com/watch?v=YOf4rIZCwaE

Z dziećmi czy bez czyli przywilej bycia rodzicem

Najdziwniejsze w tym wszystkim jest to, że ta chęć życia dla kogoś jest czasem w człowieku niezależnie od tego co podpowiada nam rozum. Ja i mój mąż porozumiewamy się w tej kwestii bez słów. Oboje mamy świadomość wad i zalet życia z dziećmi i bez nich. Doświadczyliśmy bowiem uroków życia bez dzieci. Kiedy wracamy z kolejnych wypraw słuchamy wypowiedzi naszych znajomych czy przyjaciół ograniczających się do jednej puenty typu „tylko pozazdrościć”, a my ….i tutaj w sumie zastanawiam się- dlaczego?......zawsze kwitujemy to zdaniem „nie mamy dzieci, to chociaż coś mamy z życia” (mając oczywiście w zamyśle podróżowanie). Dlaczego życie człowieka polega na tym, że z natury rzeczy niepowodzenie w pewnych sferach życia próbuje się przed samym sobą i przed innymi równoważyć powodzeniem w innych sferach? Dlaczego świat człowieka „przeciętnego” skonstruowany jest tak, że „ nie można mieć wszystkiego”? Dlaczego najprostszym wytłumaczeniem tego, że ktoś podróżuje ( z założeniem, że to ktoś taki jak my-czyli bezdzietny) jest to, że podróżuje bo nie ma dzieci ( bo dzieci kosztują….. i podróże z dziećmi są droższe…………. i trudniej jest z dziećmi podróżować). Dlaczego z góry zakładamy my sami i wszyscy wokół, że gdybyśmy mieli dzieci to nasze życie sprowadzałoby się do konieczności zabezpieczenia ich potrzeb kosztem własnego spełnienia? Myślę, że to błędne myślenie. Sama od jakiegoś czasu próbuję się z tego błędu wyprowadzać. Człowiek ma tylko jedno życie i nikt poza nim samym nie powinien decydować o tym jak to życie przeżyje. Pytanie tylko, czy docenianie  faktu życia bez dzieci, bez kłopotów, trosk, stresów z tym związanych, jest przejawem swego rodzaju egoizmu czy egocentryzmu, czy też po prostu wyborem ( lub przypadłością), z którą nikt nie powinien w żaden sposób dyskutować. Moja koleżanka ( która notabene sama ma dziecko) nazwała rodzicielstwo stereotypem, który ludzie od wieki wieków naśladują tylko po to, żeby nie różnić się od innych – albo dla spełnienia potrzeby zobaczenia jakie to dziecko będzie. A potem ciągle narzekają, są zmęczeni tym bieganiem po lekarzach z zasmarkanymi pociechami, wysłuchiwaniem na wywiadówkach mało pocieszających informacji o „dziedzicu” tudzież „dziedziczce”. Tutaj zupełnie celowo użyłam tego określenia bo nasunęła mi się kolejna myśl - …….ludzie mają dzieci po to żeby „coś” komuś po sobie zostawić. Pytanie tylko „co”? No bo to wygląda tak, jakby człowiek z góry zakładał, zanim spłodzi dzieci, że czegoś się w życiu dorobi, i że rzeczywiście „coś” będzie mógł tym dzieciom po swojej śmierci przekazać. Tylko, że dzisiejsza rzeczywistość tylko wybrańcom daje taką szansę. Kiedy rozglądam się wokół siebie, zdecydowana większość rodziców zostawi swoim dzieciom obciążone hipoteki w spadku. Pytanie tylko czy to jest to „coś” czego oczekiwali……..
Trochę chyba się rozpisałam. Generalnie zmierzam do tego, że trudno jest znaleźć złoty środek w problemie jakim jest móc być lub nie móc być rodzicem. Logika nakazywałaby traktować to jak każdą inną rzecz w życiu ale czasem serce nie chce iść w parze z rozumem. Szczerze mówiąc im więcej czasu żyję bez dzieci tym trudniej mi mówić o tęsknocie za ich posiadaniem. Nie zmienia to jednak faktu, że myśląc o adopcji dziecka, kieruję się raczej chęcią poprawy życia tegoż dziecka niż poprawą własnego bytu czy spełnieniem macierzyńskiego instynktu.  Czy to dobry kierunek? Nie wiem …i nie chcę wiedzieć. Czy to zrobię? Czas pokaże…


Od 5 lat korsponduję z człowiekiem starszym ode mnie o 40 lat - moim byłym promotorem z uczelni. Wiele mądrych słów i przekazów otrzymuję od niego w kolejnych mailach. To naprawdę mądry człowiek i bardzo go za tą mądrość szanuję. Przytoczę wam fragment jednego z jego listów, w którym użył swego rodzaju metafory pisząc o wygodnym fotelu....
" .........sam wiem jak fotel potrafi wessać człowieka. Niekiedy siadam na kilka minut, a po  godzinie czy dwóch już nie jestem „w stanie wstać”. No i ta cisza w mieszkaniu. Nikt nie płacze, nie ma chorego brzuszka, pieluch nie trzeba zmieniać. Nie trzeba odprowadzać do przedszkola, użerać się z mamusiami innych diabląt ziemskich, a potem pilnować aby dzieciak odrabiał lekcje, nie palił papierosów, nie rozbijał się w szkole i poza szkołą. A ja sobie wygodnie w fotelu czytam książkę jakiegoś latynoskiego pisarza i cieszę się, że sikorki przylatują do karmnika. Nie martwię się, że moja latorośl nie chce iść na studia, albo chce wyjechać do Irlandii i tam zarabiać „na zmywaku” a wieczorami studiować, że nie mówi sąsiadom dzień dobry i wyrywa kwiatki ze wspólnego trawnika przed domem. A ja sobie w fotelu skaczę z kanału na kanał. Naprawdę miękki fotel to rewelacja. Niech się Pani tego nie pozbywa..."


A ja się chyba jednak tego "fotela" pozbędę ......


Fotki z Vikos i Kipi w ZAGORII






Parga-kurort w północno-zachodniej Grecji



Choróbsko mnie jakieś zmogło i w domku dzisiaj zostałam zamiast pójść do pracy. Postanowiłam nieco nadrobić blogowe zaległości. Zaczynam od kontynuacji wspomnień z wakacji 2010:)

Parga to turystyczne miasteczko-kurort położone w części Grecji zwanej Epirem. Otoczone jest oliwkowymi laskami i łańcuchem górskim Pindos. Stamtąd niedaleko już do Meteorów, o których wpominałam w poprzednim poście.To miasteczko poza malowniczymi plażami i klimatycznymi kafejkami skrywa też w sobie stragany handlowe, w których euro eurem jest poganiane. Cholernie drogo i zależnie od tego kto pyta:) Jak zagadasz po angielsku to 100 eur za jeansy marki x, a jak jesteś autochtonem to 50:)
Epir poza pięknymi plażami od strony wybrzeża słynie również z Wąwozu Vikos w Zagorii w górach Pindos. To drugi najdłuższy co do wielkości wąwóz w Europie. Kiedy dotarliśmy do miasteczka Kipi ( ile tam było muszek owocówek!....szok.....nie dało się od nich ogranąć, a lokalni mieszkańcy chodzili machając wokół siebie czym popadnie:)), z którego widać całą panoramę wąwozu czuliśmy się jak na patelni. Strasznie suche i gorące powietrze zniechęciło nas do spaceru w dół tego cuda natury i pozostaliśmy przy podziwianiu go z tarasu widokowego. Podobno najpiękniej jest tam jesienią i wiosną i zapewne gdybyśmy tam trafili właśnie w tym czasie, to kilkugodzinny spacer wąwozem byłby nieodzowny. Nie lada wyczynem było też podjechanie w górę miasteczka - wąska kamienna droga na której ledwo mieściło się nasze autko całkowicie uniemożliwiała nam zawrócenie kiedy stwierdziliśmy, że zajechaliśmy chyba zbyt wysoko...i trzeba było stromymi zakrętasami jechać w dół tyłem...z nadzieją, że nie spotkamy autka jadącego w górę:)....jakoś się nam to udało....ale dla takich wrażeń właśnie warto jest wybierać się w takie podróże. W następnym poście zamieszczę jakieś fotki z okolic wąwozu.
Pełni wrażeń, nieco zmęczeni "zdobywaniem" Vikos'a  i głodni wybraliśmy się do Joaniny-http://pl.wikipedia.org/wiki/Janina_(miasto) ...........było ciemno (bo wieczór nas zastał), klimatycznie i pysznie:) .....a potem długa droga z powrotem do Albańskiej Sarandy, gdzie stacjonowaliśmy w te wakacje i koszmarna kolejka na przejściu granicznym...masakyra.....nie wyobrażacie sobie jaki ruch jest między tymi Państwami...notabene nie polecam dyskusji z greckimi "granicznymi" i przepychanek z greckimi turystami.....albańczycy za to "do rany przyłóż":) Swoje trzeba było odstać, nieco poprzeginać w korkach ale z takim kierowcą jak mój Tomuś wszystko da się przejść:)

 

 

czwartek, 17 marca 2011

Fotki z Greckich Meteorów-wspominki z wakacji 2010





Te cuda na zdjęciach to prawosławne klasztory pobudowane ( diabli wiedzą jakim cudem:)) na szczytach skał. Przy części z tych skał można zaobserwować liny z uczepionymi na nich koszami metalowymi, którymi wciągano kiedyś materiały budowlane, żywność i ludzi. Dzisiaj tylko kilka monastyrów jest dostępnych dla zwiedzających, dla których wygody wybudowano schody i pomosty...Fajnie było móc to zobaczyć z bliska:)



Japoński dramat

Patrzymy na zdjęcia, słuchamy reportaży, współczujemy i czekamy na rozwój sytuacji. Ale tak naprawdę nikt z nas nie jest w stanie wyobrazić sobie rozmiaru tej tragedii i skutków tego co się stało i co jeszcze zapewne będzie się działo.  Media trąbią o stoickim spokoju Japończyków, o braku emocji, o przygotowaniu do przeżycia  kolejnych wstrząsów.....pozostaje zadać pytanie-kto daje nam prawo by oceniać uczucia tych ludzi?....od kiedy mamy takie zdolności? Czym rózni się Japończyk od Polaka?.......Czy wogóle to jest możliwe żeby zachowywać spokój umysłu i opanowanie kiedy przeżywa się taka tragedię? Przecież tam zginęły całe rodziny, ludzie potracili nie tylko swój majątek, miejsca pracy.....stracili grunt pod nogami.....to nie była powódź, na którą można się było przygotować....mało tego...oni tam ciągle jak na bombie zegarowej siedzą.....Czyżby 2012-ty i jego Apokalipsa miały się spełnić?......wielkie powodzie w Polsce, wojny domowe na dalekim wschodzie, podtopiona Australia, teraz Japonia....do czego zmierza nasz świat.....co nam przyszłość przyniesie?........

wtorek, 15 marca 2011

I już po nartach

Narciarskich szaleństw na Białce Tatrzańskiej nastał kres:( A tak fajnie było się oderwać od codzienności. Bilans nie jest najlepszy- 2 gipsy-jeden na nodze, jeden na ręce, jedno zwichnięcie.....ale nie moje te straty:).....zresztą i tak jak na 65 uczestników wyprawy jest nie najgorzej:). No i nieszczęsne portki narciarskie, które straciły swój urok po tym jak siadłam w nich na bliżej nie określonej substancji, która z czarnych spodni mojej koleżanki wartych 3 i pół setki zrobiła iście murarską...tudzież malarską odzież roboczą. Dobry zwyczaj - nie pożyczaj:) Ja jestem uboższa o tą kwotę a koleżanka ma problem na przyszły sezon - poszukiwanie nowych portek...... Bogu dzięki wzięłam dwie pary ( w tym moje lekko przyciasnawe:)). Jakoś dałam radę.....:)
A sezon był wyjątkowo udany. Mimo braku ruchu wcześniej, moja forma na stoku była lepsza niż kiedykolwiek. I wywrotki brak, i brak zderzeń z innymi obiektami latającymi bliżej nie sprecyzowanymi z racji prędkości jakie osiągają......Radości co nie miara z pewnych przypadków też było.....nie ma jak to zaczynać uczyć się jazdy na nartach po trzydziestce albo ślizgów na snowboardzie przed czterdziestką. Dupa mokra, z rękawiczek da się wycisnąć szklankę wody no i pot się leje ...nie powiem po czym. To krótki opis poczynań moich współbratyńców w tej wyprawie....ale i tak jestem z nich dumna...bo nóg ani rąk nie połamali. Strasznie mnie kusiła "deska" ale jak widziałam ten brak koordynacji i te upadki to mi się sukcesywnie odechciewało prób:) Na tak zwanego "liścia" wydawać by się mogło nie tak trudne  to przedsięwzięcie ale już na krawędziach i na palcach to dla mnie masakyra jakaś była. Dwóch śmiałków już prawie opanowało tą technikę i zapewne w przyszłym roku będą zgłębiać tajniki:) Kto wie...może i moje stare kości też zaryzykują?:)
Teraz trza do pracy wracać, zaległości nadrabiać, w rytm wpadać stosowny do Paterka a nie do Murzasichle i zarabiać na następny wypad.....no i stosów prania się pozbyć....ciężkiego prania:)

To tyle mój Blogu.....następny post będzie zapewne natury "filozoficznej"....bo mi się zbiera:)

piątek, 4 marca 2011

Po kilku dniach przerwy w pisaniu

Drogi Mój Blogu......piszę do Ciebie bo jeszcze nikt tego nie czyta:).....nie było mnie tutaj kilka dni ponieważ miałam krótką podróż do naszych zachodnich sąsiadów a potem zwyczajny brak weny do pisania. Właściwie to ten brak weny to nadal mam ale skoro już jesteś to trzeba z Tobą pogadać. Otóż....U Niemców jak u Niemców - porządeczek, ciągle zadowolone i uśmiechnięte buzie ( no bo w hotelach inaczej przecież nie można z gośćmi postępować:)), no i ten luzik, który czasem jest nawet irytujący. Głośny to naród, mówiąc moimi słowami nieco "rozchechłany" ( czytaj "rozstrzepany":)). Za każdym razem kiedy tam jestem jest tak samo... Uzgodnienia, nudne rozmowy, czasem dobre interesy (tutaj mam nadzieję, że coś z tej wizyty i mojego skakania po paletach papieru w magazynach będzie...poza kurtką do czyszczenia oczywiście). Były drobne zakupy w Berlińskim A10 ( gorzka czekoladka dla mojego Tomusia jest wręcz obowiązkowa)....kurczaki.....wyszukałam taki zajefajny soft-shell za dobrą cenę ( czytaj kurteczka antywiatrowa) ale się w niego nie zmieściłam i przypadł w udziale mojej szczuplejszej (przynajmniej w pewnych partiach ciała :):)) koleżance. Ale cieszę się, że nie został na wieszaku bo szkoda by było żeby jakaś Niemka w nim chodziła. No i zostałam przy T-shir'cie marki Esprit za 8.90 EUR .....niech żyją przeceny w deutschlandzkich marketach! Tomusiowi też przypadł w udziale T'shirt wyszukany ( Bogu dzięki....bo już myślałam że niczego fajnego nie znajdę) w Pick & Clopenburgh ( daruj mi mój Blogu jeśli popełniłam tutaj błąd językowy:)). Ale Tomuś się ucieszył...baaardzo się ucieszył...nawet marzył o takiej koszulce...podobno:) I dobrze....dobrze, że na małych gadżetach z podróży się skończyło....bo nie ukrywam nieco mogłabym popłynąć....szczególnie w Pick &... gdzie wszystkie marki świata uśmiechają się do Ciebie i mówią "kup mnie":)
Po powrocie trzeba było poprostować wszystkie sprawy zawodowe, no bo przecież już w tą niedzielę o świcie mykamy na nartki do naszego Murzasichle. Całe moje myśli były do tej pory i jeszcze troszeczkę są, zaprzątnięte sprawami firmy, żeby podczas mojej nieobecności ktoś nie musiał za mnie rozwiązywać nie załatwionych spraw. Póki co wszystko zmierza w dobrym kierunku i mam nadzieję, że naprawdę odpocznę w następnym tygodniu. Wczoraj już wyciągałam z szafy "narciarskie" fatałaszki i próbowałam podjąć decyzje na temat " co zabrać a co nie". I jak zwykle...o zgrozo dla mojego bagażnika......wszystko mi się raczej przyda:) Jeszcze ostatnie podrygi w pracy dzisiaj, potem popołudniowe zakupy brakujących kosmetyków itp, pranko i wstępne pakowanie. Wieczorek zamierzam spędzić na "pożegnaniu":) z moimi Skrzatami i ich małym Skrzacikiem.....I love it:)
See you soon my Blog.....:)