czwartek, 7 lipca 2011

Autem po Stambule

Oj nie wiem od czego zacząć. Poprzedni post skończyłam na poniedziałkowym wieczorze. Wtorek i środę spędziliśmy na byczeniu się na plaży i hotelowym basenie. W międzyczasie podjęliśmy decyzję o zmianie planów i postanowiliśmy opuścić Hotel Marieta Palace w czwartek o świcie i udać się do Stambułu ( na kolejne dwa dni zapowiadano w TV kiepską pogodę więc rozsądnie było przeczekać to właśnie w StambuleJ). Wyjeżdżając spodziewaliśmy się atrakcji ale to co na nas czekało w tym mieście całkowicie przeszło nasze oczekiwania.
 Plan był taki – w południe dojechać do miasta, zwiedzić parę miejsc  
i na wieczór zajechać do Polonez- polskiej wsi po azjatyckiej stronie –zwanej przez najstarszych mieszkańców Adampolem. Plan zaczęliśmy realizować od zwiedzania meczetów w części miasta zwanej Sultanahmet. Znajduje się ona w miejscu gdzie spotykają się wody Złotego Rogu, Morza Marmara i Bosforu. Punktami centralnymi tej dzielnicy są Hagia Sophia- przy północnym krańcu dzielnicy  i Błękitny meczet w południowej części. Hagia Sophia to Kościół Mądrości Bożej- majestatyczna budowla w koralowym kolorze. Jedyne miejsce, które zwiedziliśmy w obuwiuJ Ogrom tej budowli, biały i żółty marmur, gigantyczne kolumny z czerwonego egipskiego porfiru  i niezliczone złote mozaiki mieniące się w świetle świec zrobiły na nas ogromne wrażenie. Między sklepieniem sufitowej kopuły a podłogą jest aż  55 metrów wysokości!
Błękitny meczet zawdzięcza swoją nazwę 20 tysiącom turkusowych płytek ceramicznych ozdobionych motywami lilii, róż, tulipanów i goździków. Ogromna kopuła meczetu podtrzymywana jest przez cztery masywne kolumny, a światło wpada przez 260 okien. Między najwyższym punktem kopuły a podłogą jest 43 m wysokości. W pobliżu meczetu znajduje się Mauzoleum  Sułtana Ahmeda, jego żony, trzech synów i innych krewnych. Tam trzeba zdjąć obuwie przed wejściem. To bardzo klimatyczne miejsce.
Pikanterii tym wędrówkom po Sultanahmet dodaje rozbrzmiewający na całą dzielnicę śpiew podczas muzułmańskich obrzędów i ludzie modlący się dosłownie wszędzie- na bazarach, w ciasnych uliczkach, na trawnikach i bezpośrednio w świątyniach. Ciekawe wrażenie robią też kobiety od stóp do głów przyodziane w czarne sutanny i nakrycia głowy- tylko oczy mają odkryte i to naprawdę w niezbędnym do poruszania się minimum. Są one dziwnym kontrastem dla towarzyszących im mężczyzn, niczym nie odbiegających swoim wyglądem od zwykłego europejczyka. Dzieci też wyglądają „po naszemu”J
Sultanahmet wymaga sporo sił w nogach bo naprawdę sporo tam zabytków, których nie można pominąć. Po zwiedzeniu Starego Miasta udaliśmy się mostem Galata na drugą stronę europejskiej części Stambułu, by stamtąd udać się w kierunku Polonez i tam znaleźć nocleg. I tu zaczęły się schody. Wszelkie mapy jakie mieliśmy kończyły się po drugiej stronie mostu bosforskiego a drogi okazały się dla nas nie do rozczytania. Pobłądziliśmy w ciasnych azjatyckich uliczkach, zaczęło się ściemniać a my nie wiedzieliśmy w którym kierunku jechać i na co się kierować żeby dojechać do Polonez. Tamtejszy klimat, zgiełk nocnego życia a nawet wygląd autochtonów przyprawiał nas o dreszcze i wprawiał w niezły stresik. W końcu po 2-3 godzinach błądzenia udało nam się wyjechać na autostradę miejską i z powrotem wrócić do Europy, gdzie około godz.22-ej  znaleźliśmy nocleg w przystępnej cenie ( jak na to miasto) 45 eur/pokój ze śniadaniem. Liczne Hotele w części Sultanahmet zwanej Cankurtaran oferowały dla kontrastu nocleg od 90 euro/pokój. Nasz Sevila Hotel nie był może Hiltonem ale za to zostaliśmy tam bardzo życzliwie przyjęci przez właściciela, który rozładował cały nasz uprzedni stres azjatyckiJ Sympatyczny człowiek pochodzący z Izmiru nad Morzem Egejskim kupił tą kamienicę na spółkę ze swoim kolegą, który rzekomo jest planistą miasta Stambuł. On sam zaś przedstawił się jako architekt. Opowiedział nam o miejscach, które warto zobaczyć i zaproponował rejs wokół Bosforu. Następnego dnia udaliśmy się zatem do części miasta zwanej Eminőnü skąd wypływają liczne promy, łodzie i statki, którymi mieszkańcy przedostają się do pracy na azjatycką stronę, a turyści opływają Bosfor mając przy tym możliwość podziwiania niesamowitej architektury obu stron nadbrzeża. W drodze zaczepił nas jeden z wielu oferujących tego typu atrakcje właścicieli jednostek pływających. Ponieważ pochodził z niemieckiego Koblenz łatwo nam było nawiązać z nim dobry kontakt i posłuchać nieco w drodze do portu o Stambule i mieszkających tam ludziach. Ten człowiek rozwiał też nasze wrażenia z azjatyckiej części i stwierdził, że nic bardziej mylnego jak postrzeganie tej części miasta jako bardziej niebezpiecznej dla turystów. Generalnie twierdził, że ci ludzie po prostu wyglądają nieco inaczej- mają ciemniejszą skórę i długie ciemne włosy, co sprawia, że wydają się bardziej dzicy i wywołuję takie właśnie jak u nas odczucia. W rzeczywistości jednak są przyjaźni i nie stanowią żadnego zagrożenia dla turystów. 
Po kilku minutach wspólnego spaceru dotarliśmy do busa, którym zostaliśmy przewiezieni na czekający na nas już stateczek dwukondygnacyjny, więc bez zastanowienia ruszyliśmy na zewnętrzną „tarasową” część. Ruszyliśmy w dwugodzinny rejs począwszy od Karakőy przez Beyoglu, Taksim, Dolmabahce, Ortakőy,Bosphorus Bridge,  Fatih Sultan Mehmet Bridge i wracając azjatycką stroną przez Űsküdar  i Anadolu Kavagi dotarliśmy z powrotem do Mostu Galata. Podziwialiśmy spokojne osady usytuowane wzdłuż Bosforu a także liczne Pałace i osmańskie rezydencje. Uroku temu rejsowi dodał rozbrzmiewający około południa obrzędowy śpiew muzułmański. Obsługa statku oferowała zimne piwko i inne napoje co okazało się niezbędne podczas 2 godzin przebywania na słońcu. Porobliśmy dziesiątki fotek, ale to raczej i tak nie odda tych wrażeń jakich mogliśmy dostąpić bezpośrednim uczestnictwem w tym rejsie.
Po zejściu ze statku udaliśmy się podziemnym przejściem na plac Eminőnü, nad którym góruje Nowy Meczet – miejsce kazań i modłów muzułmańskich, do którego mężczyźni wchodzili po uprzednim umyciu stóp, twarzy i rąk w licznie otaczających meczet specjalnie do tego przeznaczonych ujęciach wody. W meczecie dominowali siedzący po turecku mężczyźni z uwagą słuchający jakiegoś kazania rozbrzmiewającego w świątyni.
Kolejne nasze kroki skierowaliśmy w kierunku Grand Bazar, który jest niebywałym wyzwaniem i sprawdzianem asertywności . Na 66 wąskich uliczkach mieści się ponad 4 tysiące sklepów, w których  można wydać naprawdę majątek. Sklepiki to jednak nie wszystko. Grand Bazar to także liczne banki, restauracje, kawiarnie, meczety, hamman a nawet giełda. To największe na świecie zadaszone targowisko- najwięcej tam złota, srebra, skór i typowo tureckich bibelotów. Mnóstwo handlarzy kojarzy polski język- kiedy słyszą, że ktoś jest z Polski mówią „dzień dobry” a jak nie chcesz nic kupić to usłyszysz nawet „cholera jasna”. No i trzeba się targować, ale tylko wtedy kiedy naprawdę jest się czymś zainteresowanym.  Ja miałam w zamiarze kupno skórzanej torebki o niepowtarzalnym w Polsce wzorze a Tomuś marzył o skórzanej kurtce. Zamiary zakupowe zrealizowaliśmy. Mieliśmy okazję porozmawiać z producentem skór , który robi liczne biznesy z Polską-głównie z Wrocławiem. Ugościł nas w swoim sklepie gorącą pyszną jabłkową herbatką i dał dobry rabat na kurtkęJ
Po zakupach udaliśmy się do autka i udaliśmy w drogę powrotną do Bułgarii by tam spędzić kolejnych 5 dni w spokojnej Ravdzie.


2 komentarze:

  1. Zazdroszczę Wam ogromnie! :-)

    My mamy zamiar wybrać się na małe turnee do Włoch, zwiedzić wszerz i wzdłuż, a potem udać się do Barcelony. Stopem.
    zobaczymy co z tego wyjdzie.

    Pozdrawiam cieplutko

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.