piątek, 18 marca 2011

Z dziećmi czy bez czyli przywilej bycia rodzicem

Najdziwniejsze w tym wszystkim jest to, że ta chęć życia dla kogoś jest czasem w człowieku niezależnie od tego co podpowiada nam rozum. Ja i mój mąż porozumiewamy się w tej kwestii bez słów. Oboje mamy świadomość wad i zalet życia z dziećmi i bez nich. Doświadczyliśmy bowiem uroków życia bez dzieci. Kiedy wracamy z kolejnych wypraw słuchamy wypowiedzi naszych znajomych czy przyjaciół ograniczających się do jednej puenty typu „tylko pozazdrościć”, a my ….i tutaj w sumie zastanawiam się- dlaczego?......zawsze kwitujemy to zdaniem „nie mamy dzieci, to chociaż coś mamy z życia” (mając oczywiście w zamyśle podróżowanie). Dlaczego życie człowieka polega na tym, że z natury rzeczy niepowodzenie w pewnych sferach życia próbuje się przed samym sobą i przed innymi równoważyć powodzeniem w innych sferach? Dlaczego świat człowieka „przeciętnego” skonstruowany jest tak, że „ nie można mieć wszystkiego”? Dlaczego najprostszym wytłumaczeniem tego, że ktoś podróżuje ( z założeniem, że to ktoś taki jak my-czyli bezdzietny) jest to, że podróżuje bo nie ma dzieci ( bo dzieci kosztują….. i podróże z dziećmi są droższe…………. i trudniej jest z dziećmi podróżować). Dlaczego z góry zakładamy my sami i wszyscy wokół, że gdybyśmy mieli dzieci to nasze życie sprowadzałoby się do konieczności zabezpieczenia ich potrzeb kosztem własnego spełnienia? Myślę, że to błędne myślenie. Sama od jakiegoś czasu próbuję się z tego błędu wyprowadzać. Człowiek ma tylko jedno życie i nikt poza nim samym nie powinien decydować o tym jak to życie przeżyje. Pytanie tylko, czy docenianie  faktu życia bez dzieci, bez kłopotów, trosk, stresów z tym związanych, jest przejawem swego rodzaju egoizmu czy egocentryzmu, czy też po prostu wyborem ( lub przypadłością), z którą nikt nie powinien w żaden sposób dyskutować. Moja koleżanka ( która notabene sama ma dziecko) nazwała rodzicielstwo stereotypem, który ludzie od wieki wieków naśladują tylko po to, żeby nie różnić się od innych – albo dla spełnienia potrzeby zobaczenia jakie to dziecko będzie. A potem ciągle narzekają, są zmęczeni tym bieganiem po lekarzach z zasmarkanymi pociechami, wysłuchiwaniem na wywiadówkach mało pocieszających informacji o „dziedzicu” tudzież „dziedziczce”. Tutaj zupełnie celowo użyłam tego określenia bo nasunęła mi się kolejna myśl - …….ludzie mają dzieci po to żeby „coś” komuś po sobie zostawić. Pytanie tylko „co”? No bo to wygląda tak, jakby człowiek z góry zakładał, zanim spłodzi dzieci, że czegoś się w życiu dorobi, i że rzeczywiście „coś” będzie mógł tym dzieciom po swojej śmierci przekazać. Tylko, że dzisiejsza rzeczywistość tylko wybrańcom daje taką szansę. Kiedy rozglądam się wokół siebie, zdecydowana większość rodziców zostawi swoim dzieciom obciążone hipoteki w spadku. Pytanie tylko czy to jest to „coś” czego oczekiwali……..
Trochę chyba się rozpisałam. Generalnie zmierzam do tego, że trudno jest znaleźć złoty środek w problemie jakim jest móc być lub nie móc być rodzicem. Logika nakazywałaby traktować to jak każdą inną rzecz w życiu ale czasem serce nie chce iść w parze z rozumem. Szczerze mówiąc im więcej czasu żyję bez dzieci tym trudniej mi mówić o tęsknocie za ich posiadaniem. Nie zmienia to jednak faktu, że myśląc o adopcji dziecka, kieruję się raczej chęcią poprawy życia tegoż dziecka niż poprawą własnego bytu czy spełnieniem macierzyńskiego instynktu.  Czy to dobry kierunek? Nie wiem …i nie chcę wiedzieć. Czy to zrobię? Czas pokaże…


Od 5 lat korsponduję z człowiekiem starszym ode mnie o 40 lat - moim byłym promotorem z uczelni. Wiele mądrych słów i przekazów otrzymuję od niego w kolejnych mailach. To naprawdę mądry człowiek i bardzo go za tą mądrość szanuję. Przytoczę wam fragment jednego z jego listów, w którym użył swego rodzaju metafory pisząc o wygodnym fotelu....
" .........sam wiem jak fotel potrafi wessać człowieka. Niekiedy siadam na kilka minut, a po  godzinie czy dwóch już nie jestem „w stanie wstać”. No i ta cisza w mieszkaniu. Nikt nie płacze, nie ma chorego brzuszka, pieluch nie trzeba zmieniać. Nie trzeba odprowadzać do przedszkola, użerać się z mamusiami innych diabląt ziemskich, a potem pilnować aby dzieciak odrabiał lekcje, nie palił papierosów, nie rozbijał się w szkole i poza szkołą. A ja sobie wygodnie w fotelu czytam książkę jakiegoś latynoskiego pisarza i cieszę się, że sikorki przylatują do karmnika. Nie martwię się, że moja latorośl nie chce iść na studia, albo chce wyjechać do Irlandii i tam zarabiać „na zmywaku” a wieczorami studiować, że nie mówi sąsiadom dzień dobry i wyrywa kwiatki ze wspólnego trawnika przed domem. A ja sobie w fotelu skaczę z kanału na kanał. Naprawdę miękki fotel to rewelacja. Niech się Pani tego nie pozbywa..."


A ja się chyba jednak tego "fotela" pozbędę ......


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.