czwartek, 16 sierpnia 2012

Niecodzienna Czarnogóra i szara codzienność

Długo nie pisałam….to z jednej strony spowodowane nadmiarem tematów życiowych w których pogrążał się mój umysł, z drugiej zaś chyba troszeczkę brakiem weny do pisania.
Dużo się ostatnio dzieje w moim życiu. Była sprzedaż mieszkania, jest „koczowanie” u teściowej, budowa domu, wyjazd do Czarnogóry, powrót do pracy…. Wszystko to powoduje, że czasem doba okazuje się być za krótka by pomyśleć o pisaniu….a czasem zwyczajnie głowa opada na poduszeczkę i z popołudniowej pory robi się wieczór a wtedy to już raczej siebie trzeba ogarnąć i na kolejny dzień przygotować aniżeli odpalać komputer i przelewać myśli na klawiaturę.
Moi bliscy kiedy narzekam na brak czasu mówią – „ a co Ty byś poczęła z dwójką czy trójką dzieci na karku?” ….nie wiem…naprawdę nie wiem jak można pogodzić takie wydawać by się mogło zwyczajne życie zawodowo-prywatne z wychowywaniem gromadki dzieci….i żeby to wszystko jeszcze miało ręce i nogi…. Zresztą – może po prostu pozwalam sobie czasem na sen, czy lenistwo dlatego , że wiem iż mogę sobie na to pozwolić. A może po prostu jestem za mało zorganizowana? …. Jakie to ma zresztą znaczenie ? Każdy chyba za czymś całe życie goni i zawsze na coś zabraknie czasu. Gdybym miała zrobić listę rzeczy lub osób zaniedbywanych z mojej strony byłaby nieskończenie długa…

Przed nami ostatnie podrygi lata. Urlop mam już za plecami- pozostały tylko wspomnienia i zdjęcia. Wspomnienia bardziej utrwalone ponieważ po raz kolejny odwiedziłam Czarnogórę. Minęły trzy lata a widzę bardzo dużo zmian w tym kraju. Zdjęcia niby z tych samych miejsc a pokazują zupełnie inne obrazy. Zmienia się natura, zmieniają się miasta, przybywa hoteli, pensjonatów, plaż. Ale oczywiście ciągle jest cudnie i naprawdę w stosunku do tego co ten kraj ma do zaoferowania – naprawdę znośnie cenowo.
W drodze powrotnej odwiedziliśmy po raz trzeci Dubrownik. Było tak gorąco tego dnia, że pot ciekł nam ciurkiem po plecach. W mieście jest tylu Polaków, że czasem ma się wrażenie jakby zwiedzało się krakowskie Sukiennice a nie  Perłę Adriatyku. Tylko ceny uświadamiają gdzie jesteśmy. Sredniej klasy obiad  – 10-15 EUR/os, piwo czy cola 2,5-3 EUR ….wyjście z rodziną na miasto, obiad i coś do picia, co w tym upale jest raczej nieuniknione to ogromny wydatek- uważam, że przesadzają z tymi cenami na chorwackiej Rivierze . Czarnogóra oferuje równie piękne wrażenia za 30-40 % niższe stawki.
Zatrzymaliśmy się też na nocleg w Parku Narodowym Krka i zmoczyliśmy tyłeczki w tamtejszych wodospadachJ Trafiliśmy na niewyrafinowane miejsce noclegowe ale za to w jakiej wspaniałej domowej i przesympatycznej atmosferze ( coś na styl polskich agrowczasów). Właściciele domu przywitali nas swojskim winkiem i pożegnali przygotowaną własnoręcznie przez panią domu na śniadanie, furą pysznych naleśników z konfiturami…J. Nie byliśmy zapowiedzianymi gośćmi, więc tym bardziej fakt takiej gościny wypada docenić.
W ogóle jakoś mieliśmy wyjątkowe szczęście w tym roku z noclegami – tym bardziej zważywszy na fakt, że tym razem było nas dziewięcioro ( 3 rodziny). Bez problemu i w założonych stawkach znajdowaliśmy noclegi na trasie w obie strony. Zatrzymywaliśmy się w przydrożnych motelach w Bośni i na Węgrzech w stawkach 13-15 eur/os i to ze śniadaniem, a we wspomnianym pensjonacie na terenie Krka w Chorwacji- 11 eur. Nigdzie wcześniej nie robiliśmy rezerwacji. Było troszkę bieganiny na miejscu w Czarnogórze – przyjechaliśmy w środku sezonu- sporo hoteli i prywatnych kwater było już pozajmowanych i trzeba było się sporo nabiegać, żeby znaleźć nocleg dla tylu osób w jednym miejscu, ale po 2-3 godzinach udało się i to w świetnej lokalizacji ( Rezevici między Petrovacem a Budvą) w pobliżu plaży Drobnyj Pijesok – jednej z bardziej kameralnych i urokliwych jakie w tym roku odwiedziliśmy.
Gdyby ktoś się wybierał w tamte strony polecam również plaże PLOČE kawałeczek za Budvą, na północ. Coś innego niż zwykle- plaża, leżaczki i baseny z morską wodą w jednym. Plaża płatna, ale jak chce się poleżakować i dostać zimne piwko z dostawą na leżaczek, albo wypić drinka stojąc w basenie z wodą po kolana to czemu nieJ odrobiny luksusu nigdy nie za wiele.
W następnym poście dodam jakąś fotorelację z tegorocznej eskapady.

wtorek, 17 kwietnia 2012

Myśli uduszone

Tak na gorąco … z ostatniej chwili… z ostatniej wymiany słów  między mną a drugą osobą …..Mam ponoć jedną wielką wadę… za dużo się rozwodzę ….w mowie …..w piśmie to ponoć (przynajmniej w przypadku zawodowej korespondencji) czasem zaleta, jeśli tylko słowotokiem swym i szeroką argumentacją można przekonać odbiorcę albo dostawcę …. Ale wracając do mowy – podobno to co można ując w jednym krótkim zdaniu ja potrafię rozwinąć do 100 słów – co wprawia w irytację J…. Jeśli ktoś spytałby mnie „dlaczego?” odpowiedziałabym , że moim zdaniem lepiej powiedzieć więcej niż za mało- w ten sposób łatwiej jest przekazać to co się chce i łatwiej uniknąć nieporozumień, albo co gorsze bezsensownych domysłów typu „ co ktoś miał na myśli” albo „ co ktoś chciał przez to powiedzieć”….
Pomyślałam , że zajrzę do skarbnicy wiedzy jaką jest Internet i zobaczę co inni na ten temat myślą. Znalazłam kilka fajnych cytatów dotyczących znaczenia mowy….  Jeden cytat szczególnie mi się spodobał

Emil CioranZły demiurg (Myśli uduszone)
Mowa i milczenie. Czujemy się bezpieczniejsi z szaleńcem, który mówi, niż z takim, który nie potrafi otworzyć ust.
Znam ludzi, którzy z jednej strony narzekają na tych, z którymi się nie da pogadać – bo zwyczajnie potrafią przemilczeć cały dzień, z drugiej zaś narzekają kiedy ktoś ma coś do powiedzenia i potrafi gadać godzinami. Pozostaje zadać sobie pytanie – czy to monolog jest irytujący- czy może fakt, że nie potrafimy się wtrącić i zamienić monologu w interesującą rozmowę? A może osoba, która zaczyna mówić wręcz czeka na to by ktoś jej przerwał… bo czyż takie przerwanie czasem nie jest dowodem na to, że ktoś nas słucha?
Tak naprawdę to chyba w niczym nie ma złotego środka. Czasem fajnie jest poprzebywać z osobą, której „jadaczka się nie zamyka” ….  czasem fajnie jest móc przy kimś zwyczajnie pomilczeć… Wszystko zależy od sytuacji, okoliczności, relacji między ludźmi. Tak naprawdę to cały świat jest jedną wielką mową i chyba najważniejsze w tym wszystkim jest to by umieć słuchać ….tym bardziej jeśli samemu ma się niewiele do powiedzenia.
Idąc w ślad słów Pitagorasa  - „ kto mówi-sieje, a kto słucha- zbiera” J
Lu będzie mówić, bo „myśli uduszone” to jak zbędny balast 

poniedziałek, 2 kwietnia 2012

Polski paradoks emerytalny

Ostatnio oglądałam debatę na temat systemu emerytalnego w Polsce. Nie będę się rozwodzić na temat poziomu polemiki bo musiałabym napisać elaborat będący stekiem przekleństw, irytacji i niezrozumienia…
Pochodzę ze zwykłej robotniczej rodziny. Pracował tylko mój tata, a nas było czworo, więc w domu się raczej nie przelewało.  Nie pamiętam jednak, żeby brakowało mi czegokolwiek kiedy byłam dzieckiem. Kiedy brakowało pieniędzy na zakupy w sklepach, mama szyła nam ciuchy na maszynie, albo dziergała swetry na drutach. Ale kiedy na półkach pojawiły się srebrne sofixy, w których się zakochałam, albo niebieściutkie piramidy o wdzięcznej nazwie „malwiny” z soczystymi czerwonymi ustami wyhaftowanymi na tylnej kieszonce, znalazły się pieniążki na to żebym je dostała. Rodzice jakoś chyba wiązali koniec z końcem.  Tata przeszedł na emeryturę w wieku 49 lat!- a właściwie został zmuszony do przejścia na tzw. świadczenia przedemerytalne, bo trzeba było ustąpić miejsca młodszym. Dziś ma 62 lata i jest już pełnoprawnym emerytem, z pełnym świadczeniem w wysokości dobrej współczesnej pensji.
Kiedy miałam dwadzieścia lat zaczęłam swoje życie zawodowe. Rodziców nie było stać na to żebym mogła studiować. Trzeba było poszukać pracy już po liceum i zacząć zarabiać na własne utrzymanie. Rok wcześniej zrobiła to samo moja siostra.  Dzisiaj mam 39 lat  za sobą  świadome studia wyższe i ponad 18 lat udokumentowanej pracy. Mój tata będąc w moim wieku został ojcem czwartego dziecka, a 10 lat później zakończył swoje życie zawodowe. Ja mam w perspektywie jeszcze 27 lat pracy i zastanawiam się jakim cudem mam się utrzymać na rynku pracy jeszcze taki szmat czasu…. Dzisiaj zarabiam tyle, że stać mnie na godne życie ale już dzisiaj wiem, że 30% mojego wynagrodzenia nie pracuje na moją przyszłość… właściwie to nawet nie wiem na czyją ….
Przez całe życie pracujemy z niedowierzaniem, że dożyjemy emerytury- a nawet jeśli dożyjemy to perspektywa rosnących cen nieadekwatnie do wzrostu wynagrodzeń pozwala nam na wypracowanie emerytur, z których ledwo utrzymamy nasz dach nad głową. Nie wiem co mówią statystyki ale wiem co mówi życie – szanse na utrzymanie się na rynku pracy są praktycznie żadne, a szanse dożycia wieku 67 lat przez nasze pokolenie – równie nikłe zważywszy na poziom naszej służby zdrowia. Bez pieniędzy nie będziemy się leczyć, a bez leczenia nie dożyjemy takiego wieku. I byłoby łatwiej się z tym pogodzić gdybyśmy chociaż żyli ze świadomością, że to co oddajemy ZUS-owi przez całe nasze zawodowe życie będzie przynajmniej mogło zostać odziedziczone przez naszych spadkobierców… Mam 40- lat a kompletnie nie rozumiem mechanizmu naszego systemu ubezpieczeń. I nie rozumiem jak to możliwe by Państwo rozwijające się w takim tempie nie potrafiło zapewnić godziwego życia swojemu społeczeństwu.
Bóg mi świadkiem – kiedy będą następne wybory nie będę wiedziała, na którą opcję oddać swój głos. Nie dokonam wyboru zgodnie z przekonaniem. Wybiorę lepsze zło. W moich oczach Sejm to scena teatru, na której odbywa się nieustanna tragikomedia. Kiedyś robiły na mnie wrażenie zdolności oratorskie uczestników sceny politycznej… dzisiaj między pięknie wypowiadanymi słowami i konsekwencją widzę stek bzdur i kłamstw….
Ktoś powiedział „ dlaczego tak nam się spieszy na emeryturę? …przecież to praca czyni człowieka wartościowym …to praca sprawia, że czujemy się młodsi, potrzebni, ciągle produktywni …ona umila życie, nie uprzykrza ….” Pięknie powiedziane prawda? Ale niech ten kto to mówi da jeszcze gwarancję zatrudnienia 60-latkowi…ba niech da nawet gwarancję dla 50-latka ….. a może wszyscy powinniśmy pchać się do polityki ?….w tej branży ludzie najwyraźniej czują się bezpieczni ….

piątek, 9 marca 2012

Dzień Kobiet

To był miły dzień z kwiecistym bilansem w wazonach…. ale i nie tylko …
Wczorajszy dzień obnażył też nieco słabość wielu mężczyzn w Polsce. Dlaczego słabość? Ponieważ uważam, że tłumaczenie nie składania życzeń i nie kupowania kwiatka z okazji Dnia Kobiet faktem, iż jest to postkomunistyczne święto świadczy o słabości tych, którzy w ten sposób wymigują się od takich gestów. Tak sobie myślę…  skoro 8 marca jest wymysłem komunizmu, przeszłością , która w mniemaniu co niektórych znanych mi mężczyzn powinna przejść do lamusa, dlaczego  z taką ochotą obchodzą święto 1 maja? – jakby nie patrzeć tego samego KOMUNISTYCZNEGO pochodzenia….. Dlaczego tego dnia nie idą do pracy? Jakimi kryteriami posługują się w akceptacji  dnia 1 maja i braku akceptacji  dla 8 marca? …
Nie lubię sarkazmu w wypowiadanych tego dnia życzeniach… pewnie żadna z nas tego nie lubi … Nie lubię nawiązań typu” chcesz goździka, czy rajstopy?” … Kocham dostawać róże albo miłe słowo …… I nie jest to objawem mojej próżności …  Każdego dnia powinnyśmy mieć takie święto i przynajmniej raz w tygodniu dostawać kwiatka …
Nikt nie potrafi kłamać, nikt nie potrafi niczego ukryć, jeśli patrzy komuś prosto w oczy. A każda kobieta posiadająca choć odrobinę wrażliwości potrafi czytać z oczu zakochanego mężczyzny. Nawet jeśli przejawy tej miłości bywają czasem absurdalne.
— Paulo Coelho  Na brzegu rzeki Piedry usiadłam i płakałam

środa, 29 lutego 2012

DREAMS

„(...) mam los w swoich rękach, w moich rękach jest reszta mojego życia, jakkolwiek bym w to wątpiła, do mnie należy wybór, do mnie decyzje, moje będą błędy i radości. Obym dostała powtórną szansę na ich podjęcie i ich popełnienie…” Katarzyna Michalak -Rok w poziomce
Krótki , bo zaledwie tygodniowy czas na urlop w górach dobiegł końca. Nogi po narciarskim szusowaniu wróciły całe, inne części ciała w równie dobrej kondycji. Tym razem niemal czwóreczka z przodu nieco dała się we znaki moim kolanom. Chociaż domniemywam, że nie tylko czwóreczka z przodu ale i bezruch minionego roku i nieszczęsna przepuklina, która zadomowiła się mojej szyi rozpychając się zanadto i drocząc z sąsiadami- korzeniem nerwowym i rdzeniem kręgowymJ
Przyszedł czas na realizację marzenia …jednego z wielu ….. . Nasz mały biały domek w brzózkach powoli się urzeczywistnia. Szczególnie to widać po „grubości portfela”, który nieubłagalnie zmniejsza swoje gabaryty- a tu nawet jeszcze fundamenty nie stoją. Pojawiają się kolejne wydatki z puli tzw. znaków zapytania. Tu 500, tam 300, tam 5 tysięcy. I tak dzień u dnia pojawiają się nowe sumki. Nowa mapka, nowy projekt, nowa przepompownia. Mnóstwo ludzi korzysta aktualnie z naszej decyzji. Ale mam nadzieję, że przyjdzie szybko czas kiedy to my będziemy na niej korzystać. Kawusia na tarasie…. grill z przyjaciółmi ….byle szybko nastały te czasyJ.
Każdy dzień przynosi nowa wiedzę, nowe określenia, nowe przepisy, nowe doświadczenia. Zaczyna się ruch w interesie…
Nie ukrywam, że tak jak pełna jestem nadziei i radości, że w końcu zaczynamy, tak równie pełna jestem obaw. Czy zdążymy?...czy nikt nie nawali z terminem? ….czy nie będzie problemów z wykonawcami? ….czy założony budżet wpasuje się jakoś czasowo w poszczególne etapy budowy? …. Czy ta budowa to była na pewno dobra decyzja? …. Eeee ….. no pewnie, że była ….. przecież marzenia trzeba spełniać… przynajmniej trzeba pomóc im się spełnićJ
W głowie Lu zrodziło się kilka mocnych postanowień. Trzeba było wyjechać na kilka dni, zmienić klimat, pooddychać i pospać nieco dłużej żeby przewietrzyć nieco szare komórki i ustawić sobie w głowie plan działania. Jak nigdy w życiu, chyba po raz pierwszy naprawdę zaczęłam korzystać z podręcznego „terminarza”. Codziennie przybywa w nim nowych zapisków. Pojawiają się zadania, terminy spotkań, sprawy do załatwienia. Pomimo, że mam przy sobie męża, który staje na wysokości zadania i ogrania tzw. „męskie sprawy”, moja natura nie pozwala mi nie angażować się w każdy, nawet najdrobniejszy szczegół związany z naszą inwestycją. Chłonę czasopisma branżowe, czytam fora internetowe, blogi budowlane. Uczę się rozumieć to co mówią do mnie kolejni fachowcy – choćby po to by czasem móc polemizować, albo zaproponować korzystniejsze rozwiązania sugerując się tym co „przeczytałam”. W mojej małej komórce społecznej, czyli w mojej dwuosobowej rodzinie nastąpił wyraźny podział ról – homo odpowiedzialny jest za „płynność budżetu”  i organizację dostaw na plac budowy, a femina za to co jej ponoć najlepiej wychodzi – za NEGOCJACJE i walkę o swoje J To zapewne zasługa pewnego człowieka, którego spotkałam na drodze swojej edukacji ( chyba mnie Pan jednak czegoś nauczył drogi Panie Doktorze J …. dziękuję).
No cóż…. wiosna tuż tuż …. pod nogami grzązko ….szczególnie u nas na wsi … czas wskoczyć w kalosze, zakasać rękawy i brać się do pracy…

poniedziałek, 23 stycznia 2012

Ponad siebie....

"Góry są po to, by przeżywać w nich radość zdobywcy. By wznieść się ponad siebie." Jan Alfred Szczepański
GÓRY. Tatry, Karkonosze, Sudety, Bieszczady, Grecki Epir, bałkańskie Góry Dynarskie, Góry Pólnocnoalbańskie, bułgarski Pirin, rumuńskie Karpaty, Szwajcaria Saksońska…… Majestatyczne twory natury, które miałam okazję dotknąć ….. Każde inne…. Każde równie piękne….. Nie trzeba zdobywać ich szczytów, wystarczy stanąć u podnóża żeby poczuć ten cudowny spokój…. Kocham je za to, że za każdym razem uświadamiają mi moje słabości i że czasem dają się ujarzmić pozwalając mi na zdobycie swoich szczytów… Kocham je za ich wielkość, za ciszę, która pozwala mi podczas kilkugodzinnych marszów przeanalizować połowę swojego życia..... Kocham za nieprzewidywalność, za śnieg po kolana i za bliskość słońca...Kocham za muzykę ciszy....Kocham za dźwięk bicia mojego serca..... Tylko one potrafią swoją wielkością zdławić stres minionego roku….. Tylko one sprawiają, że człowiek jest w stanie zapomnieć o tym od czego ucieka…. Im wyżej tym dalej od codzienności …. Z każdym krokiem człowiek przeżywa wewnętrzne oczyszczenie… Jakby z potem, który cieknie nam po plecach uchodziło z nas wszystko to, co zbędne …. To tam doświadczam pełnej pokory wobec życia … To tam cieszę się z tego, że jestem zmęczona…. To stamtąd wracam najbardziej spełniona, silna, pełna nowej energii…. To mój największy skarb… To moje szczęście.

środa, 18 stycznia 2012

Coś za coś- życie nie rozdaje tylko prezentów

W ostatnim poście kierowałam swoje słowa do konkretnej osoby... W tym zamieszczę słowa, które kierowałam również do niej sprowokowana tym co przeczytałam na jej blogu .... pozostaje pytanie dlaczego zamieszczam te słowa również tutaj i dla kogo?.... Przede  wszystkim chyba dla siebie...żeby samemu od siebie czegoś się nauczyć...bo trzeba przyznać, że pojawiają się w głowie Lu pytania- skoro Twoje słowa "leczą" innych to dlaczego nie potrafisz czasem sama sobie pomóc? ....Ale też zamieszczam to dla Was z nadzieją, że w tym co napiszę znajdziecie również coś dla siebie...

Człowiek może być szczęśliwy na wiele sposobów... tzn. w wielu aspektach swojego życia może to szczęście odnajdywać...jedni szukają go w pieniądzach, inni w dzieciach, jeszcze inni w dbałości o swój wygląd...no bo czym jest szczęście? ....dla każdego czym innym...tylko wszystkie te szczęścia mają jeden wspólny mianownik jakim jest ŻYCIE ....Ja wiem, że to brzmi banalnie ..... nie rozpaczajmy nad niepowodzeniami jakie nas dotykają, nie rozpaczajmy nad niespełnionymi marzeniami....człowiek który przestaje marzyć praktycznie już umarł ..... niech marzenia gonią marzenia-nawet w nieskończoność .... bo to mozliwość ich posiadania sprawia, że jesteśmy szczęśliwi... a życie ....życie  to system, w którym obowiązuje jedna zasada- "sprzężenie zwrotne" czyli "jak sobie pościelesz tak się wyśpisz", "jakie środki, taki efekt" , "nie ma skutku bez przyczyny" .....najważniejsza chyba w tym wszystkim jest umiejętność odnalezienia w sobie poczucia sprawstwa ... życie nie rozdaje prezentów, nie wynagradza za sam fakt istnienia ....jeśli nie damy z siebie nic, niczego nie dostaniemy w zamian .... nic nie robisz, niczego nie zmieniasz, niczego nie masz...to jest właśnie to sprzężenie zwrotne o którym piszę...

Kiedy czytałam o problemach innych ludzi zawsze zastanawiałam się dlaczego takie a nie inne są wyroki Boga? Dlaczego na jedną osobę potrafi zrzucić tyle nieszczęść...kiedyś juz o tym pisałam w jednym ze swoich postów.... dziewczyna, która motywuje mnie do tych wszystkich rozmyślań ma za sobą mnóstwo traumatycznych przeżyć i boryka się teraz z ich konsekwencjami- utraconym zdrowiem.... Jedna zła wiadomość implikuje w jej głowie kolejną i tak umysł i serce toczone są przez smutek, żal i bezsilność...to tak silne odczucia, że w swoim zaangażowaniu w ich percepcję przestała zauważać jakiekolwiek pozytywy w swoim życiu ....wpadła w pułapkę własnej psychiki .... "myśl pozytywnie"....ciągle jej to powtarzam ...."pozwól sobie pomagać", "nie buntuj się", "szukaj rozwiązań", "ciesz się z alternatyw" .... Dzisiaj zajrzałam na jej bloga i przeczytałam " Te słowa dodają mi sił...dziękuję Lu" ......

Dziękuję Venke ....za to, że słuchasz i motywujesz do słuchania...za to, że podjęłaś tą walkę i sprawiasz mi radość każdą dobrą wiadomością .... i za to, że dzięki Tobie zaczęłam znowu pisać..... i za to, że czuję się potrzebna....

piątek, 13 stycznia 2012

Peace of soul...

Proszę o wybaczenie tych, którzy „mnie czytają” bo moje milczenie było zbyt długie.
Tym razem chciałabym , zmotywowana przeżyciami dzielnej koleżanki blogowiczki, która toczy walkę z samą sobą,  wrócić do dezyderaty od której zaczęłam tego bloga . Tobie Venke dedykuję to co nasmaruję poniżej….
„…Jesteś dzieckiem wszechświata nie mniej niż drzewa i gwiazdy, masz prawo być tutaj. I czy to dla ciebie jest jasne czy nie, wszechświat bez wątpienia jest na dobrej drodze. Tak więc żyj w zgodzie z Bogiem, czymkolwiek on ci się wydaje. Czymkolwiek się trudnisz i jakiekolwiek są twoje pragnienia, zachowaj spokój ze swą duszą…”
Często zastanawiam się nad sobą, nad swoimi zachowaniami, wypowiedziami, reakcjami na zachowania innych i często zadaję sobie pytanie „ co właściwie chciałaś przez to osiągnąć?” ….. i nigdy nie znajduję na to pytanie odpowiedzi…. Bo nie w tym rzecz, żeby kalkulować swoje reakcje i ważyć wypowiadane słowa. Zawsze wychodzę z założenia, że jak każdy mam prawo do obrony swoich racji i przedstawiania argumentów na ich poparcie. Jeśli to się komuś nie podoba-nie musi słuchać, nie musi się z tym zgadzać, nie musi rozumieć ale zawsze może i wręcz powinien polemizować...
Zauważcie jedną prawidłowość w nas ludziach – łatwo nam jest oceniać ludzi po ich wypowiedziach, stosunku do życia, egzaltacji albo wprost przeciwnie- braku otwartości czy zamknięciu w sobie. Właściwie to sami nie wiemy czego od innych oczekujemy- jak człowiek jest zbyt gadatliwy-męczy, jak zbyt małomówny- nudzi…. jak z euforią opowiada o tym co go cieszy- chwali się, jak nie opowiada – nie ma do nas zaufania, albo co gorsze uważa, że nie jesteśmy godni jego opowiadania…. Do czego zatem zmierzam….. Ehrmann radzi „ czymkolwiek się trudnisz, jakiekolwiek są twoje pragnienia, zachowaj spokój ze swoją duszą…”. Może to jest jedyna droga do tego żeby człowiek czuł się naprawdę spełniony i szczęśliwy?
I tu małe wtrąconko pod czyimś adresem …..Venke kochana…. Nie masz czasem wrażenia jak rozejrzysz się wokół, że co drugi człowiek czasem sprawia wrażenie osoby chwiejnej emocjonalnie? A ile z tych osób uważa, że ma z tym jakiś problem? Ile z nich udaję się do psychiatry? I co najlepsze – nie są to ludzie po takich przeżyciach jak Twoje…. To zwykle ludzie w miarę poukładani życiowo, zawodowo, czasem tylko mniej lub bardziej spełnieni… Odnoszę wrażenie, że chwiejność emocjonalna to powszechna choroba naszych czasów… tyle w nas stresów, tyle ciągłej walki o marzenia albo o przetrwanie….to normalne, że kiedy wszystko się układa-emanujemy radością, a kiedy się wali- zachowujemy się czasem jak wariaci…. I właśnie to, żeby mieć przy sobie kogoś, kto nas przynajmniej wysłucha i będzie do nas czasem mówił kiedy wszystko w nas krzyczy, to jest chyba najlepszy „proch” na świecie…i bynajmniej- nie otępia zmysłów, nie usypia emocji – wprost przeciwnie – wyostrza wzrok i kieruje myśli na to co naprawdę jest w życiu ważne ...
Wracając do mnie…. W ostatnim czasie przeżywam wewnętrzną walkę ze swoim podejściem do pewnych spraw. Przechodzę ze stanów emocjonalnego wzburzenia w patetyczne wyciszenie-żeby nie powiedzieć wręcz emocjonalne osłupienie… czyli co? Borderline? Czas na prochy? J
W pracy słyszę – „nie jesteś sobą”, w domu „ o co ci chodzi?, dlaczego nie masz humoru?, co ci się znowu nie podoba?” ….. a ja nie mam ochoty nikomu niczego tłumaczyć… bo po co, skoro i tak nikt tego nie zrozumie …. I wówczas co się dzieje- niezrozumienie, domysły, błędne koło …. Mam w głowie tyle zdań, tyle słów, które mam ochotę wykrzyczeć a mimo to nie robię tego…. stąd pewnie te wszystkie bóle głowyJ…..
Jest taka jedna banalna piosenka z refrenem „ cieszmy się z małych rzeczy bo wzór na szczęście w nich zapisany jest” …. Wybieram sobie te słowa na motto roku 2012J … Odstawiam rozmyślania… zamierzam się wyciszyć …. Będę dłubać na drutach, szydełkować, czytać książki, pisać i patrzeć jak mały biały domek w brzózkach rośnie ….