wtorek, 17 kwietnia 2012

Myśli uduszone

Tak na gorąco … z ostatniej chwili… z ostatniej wymiany słów  między mną a drugą osobą …..Mam ponoć jedną wielką wadę… za dużo się rozwodzę ….w mowie …..w piśmie to ponoć (przynajmniej w przypadku zawodowej korespondencji) czasem zaleta, jeśli tylko słowotokiem swym i szeroką argumentacją można przekonać odbiorcę albo dostawcę …. Ale wracając do mowy – podobno to co można ując w jednym krótkim zdaniu ja potrafię rozwinąć do 100 słów – co wprawia w irytację J…. Jeśli ktoś spytałby mnie „dlaczego?” odpowiedziałabym , że moim zdaniem lepiej powiedzieć więcej niż za mało- w ten sposób łatwiej jest przekazać to co się chce i łatwiej uniknąć nieporozumień, albo co gorsze bezsensownych domysłów typu „ co ktoś miał na myśli” albo „ co ktoś chciał przez to powiedzieć”….
Pomyślałam , że zajrzę do skarbnicy wiedzy jaką jest Internet i zobaczę co inni na ten temat myślą. Znalazłam kilka fajnych cytatów dotyczących znaczenia mowy….  Jeden cytat szczególnie mi się spodobał

Emil CioranZły demiurg (Myśli uduszone)
Mowa i milczenie. Czujemy się bezpieczniejsi z szaleńcem, który mówi, niż z takim, który nie potrafi otworzyć ust.
Znam ludzi, którzy z jednej strony narzekają na tych, z którymi się nie da pogadać – bo zwyczajnie potrafią przemilczeć cały dzień, z drugiej zaś narzekają kiedy ktoś ma coś do powiedzenia i potrafi gadać godzinami. Pozostaje zadać sobie pytanie – czy to monolog jest irytujący- czy może fakt, że nie potrafimy się wtrącić i zamienić monologu w interesującą rozmowę? A może osoba, która zaczyna mówić wręcz czeka na to by ktoś jej przerwał… bo czyż takie przerwanie czasem nie jest dowodem na to, że ktoś nas słucha?
Tak naprawdę to chyba w niczym nie ma złotego środka. Czasem fajnie jest poprzebywać z osobą, której „jadaczka się nie zamyka” ….  czasem fajnie jest móc przy kimś zwyczajnie pomilczeć… Wszystko zależy od sytuacji, okoliczności, relacji między ludźmi. Tak naprawdę to cały świat jest jedną wielką mową i chyba najważniejsze w tym wszystkim jest to by umieć słuchać ….tym bardziej jeśli samemu ma się niewiele do powiedzenia.
Idąc w ślad słów Pitagorasa  - „ kto mówi-sieje, a kto słucha- zbiera” J
Lu będzie mówić, bo „myśli uduszone” to jak zbędny balast 

poniedziałek, 2 kwietnia 2012

Polski paradoks emerytalny

Ostatnio oglądałam debatę na temat systemu emerytalnego w Polsce. Nie będę się rozwodzić na temat poziomu polemiki bo musiałabym napisać elaborat będący stekiem przekleństw, irytacji i niezrozumienia…
Pochodzę ze zwykłej robotniczej rodziny. Pracował tylko mój tata, a nas było czworo, więc w domu się raczej nie przelewało.  Nie pamiętam jednak, żeby brakowało mi czegokolwiek kiedy byłam dzieckiem. Kiedy brakowało pieniędzy na zakupy w sklepach, mama szyła nam ciuchy na maszynie, albo dziergała swetry na drutach. Ale kiedy na półkach pojawiły się srebrne sofixy, w których się zakochałam, albo niebieściutkie piramidy o wdzięcznej nazwie „malwiny” z soczystymi czerwonymi ustami wyhaftowanymi na tylnej kieszonce, znalazły się pieniążki na to żebym je dostała. Rodzice jakoś chyba wiązali koniec z końcem.  Tata przeszedł na emeryturę w wieku 49 lat!- a właściwie został zmuszony do przejścia na tzw. świadczenia przedemerytalne, bo trzeba było ustąpić miejsca młodszym. Dziś ma 62 lata i jest już pełnoprawnym emerytem, z pełnym świadczeniem w wysokości dobrej współczesnej pensji.
Kiedy miałam dwadzieścia lat zaczęłam swoje życie zawodowe. Rodziców nie było stać na to żebym mogła studiować. Trzeba było poszukać pracy już po liceum i zacząć zarabiać na własne utrzymanie. Rok wcześniej zrobiła to samo moja siostra.  Dzisiaj mam 39 lat  za sobą  świadome studia wyższe i ponad 18 lat udokumentowanej pracy. Mój tata będąc w moim wieku został ojcem czwartego dziecka, a 10 lat później zakończył swoje życie zawodowe. Ja mam w perspektywie jeszcze 27 lat pracy i zastanawiam się jakim cudem mam się utrzymać na rynku pracy jeszcze taki szmat czasu…. Dzisiaj zarabiam tyle, że stać mnie na godne życie ale już dzisiaj wiem, że 30% mojego wynagrodzenia nie pracuje na moją przyszłość… właściwie to nawet nie wiem na czyją ….
Przez całe życie pracujemy z niedowierzaniem, że dożyjemy emerytury- a nawet jeśli dożyjemy to perspektywa rosnących cen nieadekwatnie do wzrostu wynagrodzeń pozwala nam na wypracowanie emerytur, z których ledwo utrzymamy nasz dach nad głową. Nie wiem co mówią statystyki ale wiem co mówi życie – szanse na utrzymanie się na rynku pracy są praktycznie żadne, a szanse dożycia wieku 67 lat przez nasze pokolenie – równie nikłe zważywszy na poziom naszej służby zdrowia. Bez pieniędzy nie będziemy się leczyć, a bez leczenia nie dożyjemy takiego wieku. I byłoby łatwiej się z tym pogodzić gdybyśmy chociaż żyli ze świadomością, że to co oddajemy ZUS-owi przez całe nasze zawodowe życie będzie przynajmniej mogło zostać odziedziczone przez naszych spadkobierców… Mam 40- lat a kompletnie nie rozumiem mechanizmu naszego systemu ubezpieczeń. I nie rozumiem jak to możliwe by Państwo rozwijające się w takim tempie nie potrafiło zapewnić godziwego życia swojemu społeczeństwu.
Bóg mi świadkiem – kiedy będą następne wybory nie będę wiedziała, na którą opcję oddać swój głos. Nie dokonam wyboru zgodnie z przekonaniem. Wybiorę lepsze zło. W moich oczach Sejm to scena teatru, na której odbywa się nieustanna tragikomedia. Kiedyś robiły na mnie wrażenie zdolności oratorskie uczestników sceny politycznej… dzisiaj między pięknie wypowiadanymi słowami i konsekwencją widzę stek bzdur i kłamstw….
Ktoś powiedział „ dlaczego tak nam się spieszy na emeryturę? …przecież to praca czyni człowieka wartościowym …to praca sprawia, że czujemy się młodsi, potrzebni, ciągle produktywni …ona umila życie, nie uprzykrza ….” Pięknie powiedziane prawda? Ale niech ten kto to mówi da jeszcze gwarancję zatrudnienia 60-latkowi…ba niech da nawet gwarancję dla 50-latka ….. a może wszyscy powinniśmy pchać się do polityki ?….w tej branży ludzie najwyraźniej czują się bezpieczni ….