wtorek, 28 czerwca 2011

Sezon raczka rozpoczęty

Po opuszczeniu Sibiu udaliśmy się drogą 7c w kierunku Curtea de Arges i dalej na wybrzeże. Kraina Drakuli nie była dla nas zbyt gościnna. Czarne chmury zawisły nad nami, deszcz i zimno zatrzymały w samochodzie i nie pozwoliły podziwiać widoków tej malowniczej trasy tak jak tego oczekiwaliśmy.
Niedzielny dzień nie zapowiadał się również zbyt ciekawie pogodowo. Niebo spowite było ciemnymi chmurzyskami, przez które od czasu do czasu przebijało się słoneczko. Postanowiliśmy zatem wykorzystać dzionek w nieco inny sposób niż plażowanie- zrobiliśmy sobie mały rekonesans lokalnych plaż  i wycieczkę do Słonecznego Brzegu. To miasto aż kipi od tłumów turystów, głośnej muzyki, niezliczonych hoteli, restauracji, butików i straganów z wszelkiej maści bibelotami. Nie można też pominąć położonego przy Sunny Beach centrum rozrywki, w którym można zmierzyć się z własnymi słabościami np. poprzez wystrzelenie niczym z procy w kierunku nieba w takiej oświetlonej siatkowanej kapsule, która notabene jeszcze okręca się wokół własnej osi. Tam to się ludziska dopiero wydzierali ze strachu. Ja popatrzyłam na to tylko z dołu i już mi się w głowie zakręciło (moja przepuklina szyjna na pewno by tego nie zniosłaJ). Fascynująca jest ilość i wygląd hoteli na całym czarnomorskim wybrzeżu. Niezliczone formy architektoniczne, cudne kolorowe oświetlenia, wołające „wykąp się” baseny i liczne palmy zachęcają nawet najbardziej wybrednych turystów.
Wieczór spędziliśmy na tzw.bowlingu czyli na kręglach w Marieta Palace Relax Center.:)  Tomuś oczywiście okazał się lepszy w te kulki. Moje jakoś ciągnęły na boki i nie mogę powiedzieć, że robiłam furorę. Ale zamierzam się w niedługim czasie zrewanżować- i Tomusiowi i kręglomJ
Kiedy wróciliśmy około północy do pokoju, ku naszej uciesze ujrzeliśmy gwiazdy na niebie- a te zwiastują dobrą pogodę. No i poniedziałek rzeczywiście przywitał nas bezchmurnym niebem i słoneczkiem od świtu. Po śniadanku czas zatem był się spakować i udać na tutejsze plaże, lekko zarumienić swoje blade ciała. Tak nam na tym zarumienianiu zeszło 6 godzin. Po powrocie do hotelu naszła nas ochota na hotelowe jaccuzi na dachu więc słoneczka ciąg dalszy nastąpił. No i chyba z leciutka przesadą jak na jeden dzieńJ
Dzień zwieńczyliśmy spacerem do klimatycznego Starego Nesseberu, gdzie wpałaszowaliśmy pyszną kolacyjkę na tarasie nadbrzeżnej restauracji- owczarska salat, kavarma i czosnkowe ziemniaczki a do tego zimniutki Tuborg z kufla. Było nam tam tym bardziej miło, bo obsługa strasznie się starała mówić choćby pojedyncze polskie słówka-co czyniło tych ludzi jeszcze bardziej sympatycznymi.Stary Nesseber to zdecydowanie  najpiękniejsze miejsce w tej części wybrzeża- ma niepowtarzalny klimat, atmosferę, architekturę. Każda uliczka ma swoją duszę, każdy stragan przyciąga portfel- ile tu srebra, bułgarskiej sztuki (ręcznie malowane misy, wazy, wazony, obrazy) , skór i innych cudowności to się w głowie nie mieści. Nic tylko płacić i braćJ Te sprawy zostawiamy jednak na ostatni dzień pobytu w Bułgarii ale za bardzo nie poszalejemy bo trzeba mamonę na wielki turecki bazar trzymać. Nie pohandlować w tym miejscu to przecież potwarz dla tutejszych kupców. A Lu jak najbardziej była, jest i będzie zaJ……za shoppingiem oczywiścieJ
Jutro wtorek. Prognozy pogody nie są najlepsze ale dzisiaj się nie sprawdziły więc może i jutro niebo sprawi psikusa meteorologom…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.