wtorek, 17 maja 2011

Szkolne wspominki

Venke kochana...ale mnie teleportowałaś w przeszłość tym swoim postem o podstawówce....spróbuję pójść twoim śladem ....

Urodziłam się jako drugie dziecko moich rodziców, bo moja mama była atrakcyjną kobietą i nie dało się taty utrzymać na uwięzi...tak to widzę patrząc na zdjęcia z jej lat młodości.....nie pojmuję imienia jakie mi dali....do dzisiaj nie mogę się z nim pogodzić...a żeby było weselej tatuś dał mi na drugie Bożena...czyli jakby nie patrzeć od dziecka skrzywdzona byłamJ No bo czy Lucyna-Bożena brzmi słodko?...jak na takiego bobaska?

Kiedy szłam do zerówki już umiałam czytać. Tatko mnie uczył. Pisanie też już trybiłam....charakter pisania jak się potem okazało- iście mamusiny.......wyręczałam ją z pisania zwolnień i usprawiedliwień .....nie pamiętam czy za jej zgodąJ

Pamiętam sklepik szkolny, w którym kupowałam łakocie za podebrane z sakiewki mamy blaszaki....że też ona nigdy się nie kapnęła.....Pamiętam zimy na szkolnym boisku i lodowicho, na którym spędzałam całe dnie i wieczory.....a piruety były niezłe...wprawę miałam.....Pamiętam Justynę, z którą się biłam ale nie pamiętam o co...Wojtka, który zginął na komarku.......i Mundka, który potrafił przerzucić blok palantówką......

Pamiętam kompleksy, bo kiedy moje koleżanki z klasy nosiły miseczkę C ja nie miałam nawet jeszcze okresu.....pamiętam srebrne sofixy, kupione przez mamę w sklepie na Bydgoskiej, które raczej średnio wypadały w towarzystwie czerwonych skórzanych botków z importu w jakich chodziła koleżanka Iza.....pamiętam niebieściutkie piramidy Malwiny z wyszytymi czerwonymi ustami na pośladku...oj jaka ja byłam szczęśliwa jak mi je mama kupiła.....i różową zimową kurtałkę, która tak się świniła, że prałam ją non stop i suszyłam nad gazem w kuchni aż w końcu spaliłam rękawy...

Pamiętam sportowe zgrupowania, trzydniowe wyjazdy na turnieje, obozy w Kopernicy.....pamiętam, że po meczach prysznice brałam w innej grupie niż laski z miseczką C....w biegu na 60 m miałam 9,4...nie byłam szybka chyba..........w skoku w dal też raczej średnio było.......na boisku w ręczną grałam w drugim składzie........a i dresy mamuśka musiała wszywać bo nie było dla takich bezbiustnych chuderlaków jak ja odpowiednich rozmiarów.........a dzisiaj 70 kilo i nie chce być mniej.......kto by pomyślał.............wszystko przez prolaktynę.............tak to widzęJ


Były super wyniki w nauce, czerwone paski,  list pochwalny dla rodziców na koniec podstawówki......Było liceum z wysoką średnią, tytuł studentki roku, stypendia naukowe przez 5 lat studiów....i żadnych ambicji.....żadnych wyższych celów.............żadnych osiągnięć.........minimalizm.....cholerny minimalizm i brak odwagi by przebić się przez tłumy............nauczyć się, nauczyć innych, zdać, mieć satysfakcję i zapomnieć.....

Nie pamiętam łez rozstania, nie pamiętam żalu, nie spełnionych obietnic podtrzymywania kontaktu......

1 komentarz:

  1. a właśnie - lodowisko! u nas też było na szkolnym boisku :)
    hahaha... kiedy ja nosiłam miseczkę "C" moje koleżanki były płaskie jak deska - to też wprawiało mnie w kompleksy :/
    o! i Twoja waga też się popsuła? No popatrz, moja też się zatrzymała na 70 kg... chyba jakieś wybrakowane egzemplarze mamy :)
    Cieszę się, że cofnęłaś się w czasie i powspominałaś - myślę, że uśmiech był na Twojej twarzy kiedy pisałaś posta :)
    venke

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.