środa, 6 kwietnia 2011

Dni ostatnich przypadki

Znowu na jakiś czas zaszyłam się w realnym świecie zaniedbując przy tym to moje skromne blogowanie. Miniony tydzień zakończył się straszną tyrką na bydgoskich marketach i to w dodatku bez sukcesów. Jedna rzecz, która mnie ostatnio cakowicie pochłania i to cholernie banalna rzecz, to "w co się ubrać na wesele?" Rzecz tym bardziej dla mnie istotna, bo w zaszczytnym charakterze świadka mam wystąpić, więc jakoś trzeba wyglądać :) No i co? Biegam po galeriach, centrach handlowych, od butiku do butiku i nic. Sukienek koło 30-tu miałam na sobie, co jedna to ładniejsza-ale tylko na wieszaku jak się później okazywało. Miś-Pyś mój całkowicie zrezygnowany zapinał suwaki jeden za drugim, za każdym razem z nadzieją, że to już ostatni.....i niestety biedaczek nie doczekał się finiszu tej batalii. Moja spożywcza ciąża i ......no dobrze....szczegóły zachowam dla siebie......w każdym razie ołówkowe spódniczki, falbanki, gorsety itp gadżety nie są stworzone dla cioci Lu albo ciocia Lu jest nieudanym egzemplarzem....co jest raczej najbardziej prawdopodobne......:) Piątkowe popołudnie i sobotni dzionek przeszły zatem do historii , do której nie chce się wracać. Żeby chociaż człowiek T-shirt'a kupił.... fizycznie zmięta i wyczerpana psychicznie z pewną dozą zadowolenia przyjęłam propozycję wieczornego "odszczurzania" w gronie moich wekendowych towarzyszy niedoli. Ciąg dalszy tego procederu, tyle że już w nieco odmiennej formie i w innym towarzystwie miał miejsce w piękny, słoneczny niedzielny dzionek- kiedy to płuca cioci Lu zostały obdarowane cudownym leśnym powietrzem. Troszkę biegu, troszkę marszu, siatkówka piłką nożną i zaraz człowiek lepiej się czuje....notabene nie polecam uprawiania siatkówki piłką nożną bo jak się nie ma stalowych przedramion to początki są bardzo bolesne....ale u cioci Lu chęć "poruszania" się wzięła górę nad bólem i z czasem ból przestał przeszkadzać.....tak czy inaczej leśne wędrówki wyszły napewno mojej zmęczonej główce na dobre.
Stan na dzień dzisiejszy jest taki, że sukienka na wesele wróciła ze mną z mazowieckiego fyrtla, kiedy to po załatwieniu sprawy służbowej niechybnie trafiłam w drodze powrotnej do domciu na kolejne centrum handlowe, któremu nie mogłam się oprzeć. No bo gdzie jak nie w stolicy znajdzie się sukienka dla Cioci Lu....i się znalazła......LIMITED COLLECTION o charakterze korygującym spożywcze ciąże:)....są jeszcze mądrzy projektanci na tym świecie......zwiewne koronkowe ecru w stylu retro i "ołówek" zastąpiony literką A sprawiły, że przynajmniej na chwilę zniknęła słonica, którą widzę każdego ranka w lustrze.....połowa sukcesu za mną...jeszcze tylko buciki i dodatki i może wstydu nie będzie......babskie ego ma szanse być zaspokojone jeśli tylko nieokiełznana PSYCHE cioci Lu nie wymyśli jakiegoś innego problemu:)*

See You soon my Blog
Polecam http://www.marks-and-spencer.com.pl/

2 komentarze:

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.