Ludzie zawsze gdzieś na siebie czekają, czy to na środku pustyni, czy w wielkim mieście. Gdy ich drogi się przetną, a spojrzenia spotkają, przeszłość i przyszłość tracą znaczenie. Istnieje tylko ta jedna jedyna chwila i niesamowita pewność, że wszystko, co na niebie i ziemi, zapisane zostało tą samą Ręką. To Ona powołuje do życia Miłość i dla każdego człowieka, który pracuje, odpoczywa i szuka szczęścia na tym świecie, stworzyła bratnią duszę. Bez tego straciłyby sens ludzkie marzenia. Paulo Coelho
Zagłębiłam się znowu nieco w rozmyślania nad ludzkim życiem czytając książkę Jamesa Freya Milion małych kawałków. To autobiografia autora, który w wieku 13 lat wpadł w alkoholizm, a w wieku lat 23 znalazł się na samym dnie jako niezdolny do samodzielnego życia… niezdolny do życia wogóle…. alkoholik i narkoman stosujący wszystkiego, co tylko mogłoby sprawić, że przestaje myśleć i czuć…. „Chcę drinka. Chcę pięćdziesiąt drinków. Chcę butelkę najczystszego, najmocniejszego, najbardziej niszczycielskiego najbardziej trującego alkoholu na Ziemi. Chcę pięćdziesiąt butelek. Chce cracku, brudnego i żółtego i wypełnionego formaldehydem. Chcę kopę metamfy w proszku, pięćset kwasów, worek grzybków, tubę kleju większą od ciężarówki, basen benzyn tak duży, żeby się w nim utopić. Chcę czegoś wszystkiego czegokolwiek jakkolwiek ile tylko się da by zapomnieć.”
Powieść budzi mieszane uczucia. Z jednej strony cholernie realistyczne opisy odtruciowych konwulsji, kanałowego leczenia zębów itp. przeżyć autora …. przez chwilę byłam z twarzą przy muszli klozetowej, przez chwilę na fotelu dentystycznym i każdym kawałkiem swojego ciała czułam to co czytałam ….z drugiej zaś niesamowita ilość współczesnych wulgaryzmów, które z taką samą siłą dodają pikanterii i emocji treści jakie czytamy, z jaką wzbudzają odrazę i męczą wrażliwego… jakby nie patrzeć… bo z kategorii delikatnego puchu marnego, czytelnika, jakim Lu się czuje. Czytam i widzę twarze Jamesa, Raya, Warrena, Larryego, Hanka, Leonarda ….. widzę ich życia….. albo raczej ich wegetację…. widzę cierpienie ich bliskich, beznadzieję, bezsilność, strach…. Czytam i widzę, widzę i czytam…. i zastanawiam się kto i kiedy wymyślił to świństwo?… kto i po co je wymyślił?… dlaczego człowiek po to sięga?... dlaczego świadomie unicestwia siebie i cały swój świat? … dlaczego z pełną świadomością pozbywa się radości rzeczywistego odczuwania doznań jakie niesie życie na trzeźwo? …. Póki co jestem na etapie odtruwania Jamesa…. Liczę na to, że z każdą następną stroną zacznę znajdować odpowiedzi na te pytania i łatwiej mi będzie zrozumieć …. łatwiej przerodzić odrazę w litość …. Ciąg dalszy wrażeń z miliona kawałków rozpadającego się człowieka nastąpi….
Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuń