czwartek, 18 sierpnia 2011


Zagłębiłam się znowu nieco w rozmyślania nad ludzkim życiem czytając książkę Jamesa Freya Milion małych kawałków. To autobiografia autora, który w wieku 13 lat wpadł w alkoholizm, a w wieku lat 23 znalazł się na samym dnie jako niezdolny do samodzielnego życia… niezdolny do życia     wogóle…. alkoholik i narkoman stosujący wszystkiego, co tylko mogłoby sprawić, że przestaje myśleć i czuć…. „Chcę drinka. Chcę pięćdziesiąt drinków. Chcę butelkę najczystszego, najmocniejszego, najbardziej niszczycielskiego najbardziej trującego alkoholu na Ziemi. Chcę pięćdziesiąt butelek. Chce cracku, brudnego i żółtego i wypełnionego formaldehydem. Chcę kopę metamfy w proszku, pięćset kwasów, worek grzybków, tubę kleju większą od ciężarówki, basen benzyn tak duży, żeby się w nim utopić. Chcę czegoś wszystkiego czegokolwiek jakkolwiek ile tylko się da by zapomnieć.”
Powieść budzi mieszane uczucia. Z jednej strony cholernie realistyczne opisy odtruciowych konwulsji, kanałowego leczenia zębów itp. przeżyć autora …. przez chwilę byłam z twarzą przy muszli klozetowej, przez chwilę na fotelu dentystycznym i każdym kawałkiem swojego ciała czułam to co czytałam ….z drugiej zaś niesamowita ilość współczesnych wulgaryzmów, które z taką samą siłą dodają pikanterii i emocji treści jakie czytamy, z jaką wzbudzają odrazę i męczą wrażliwego… jakby nie patrzeć… bo z kategorii delikatnego puchu marnego, czytelnika, jakim Lu się czuje. Czytam i widzę twarze Jamesa, Raya, Warrena, Larryego, Hanka, Leonarda ….. widzę ich życia….. albo raczej ich wegetację…. widzę cierpienie ich bliskich, beznadzieję, bezsilność, strach…. Czytam i widzę, widzę i czytam…. i zastanawiam się kto i kiedy wymyślił to świństwo?… kto i po co je wymyślił?… dlaczego człowiek po to sięga?... dlaczego świadomie unicestwia siebie i cały swój świat? … dlaczego z pełną świadomością pozbywa się radości rzeczywistego odczuwania doznań jakie niesie życie na trzeźwo? …. Póki co jestem na etapie odtruwania Jamesa…. Liczę na to, że z każdą następną stroną zacznę znajdować odpowiedzi na te pytania i łatwiej mi będzie zrozumieć …. łatwiej przerodzić odrazę w litość …. Ciąg dalszy wrażeń z miliona kawałków rozpadającego się człowieka nastąpi….

czwartek, 11 sierpnia 2011

Carpe diem

Wszystko ma gdzieś swój początek… swoje odniesienie… w perfumach, w muzyce, w książce…. czasem podejmujemy decyzje w życiu na podstawie bodźców, których nie zauważamy i nie jesteśmy świadomi, że to właśnie one motywują nas do podejmowania tych a nie innych kroków i skłaniają do wyrażania takich a nie innych opinii…. to one kierują naszym życiem a my jak marionetki dajemy im się zwieść… czasem w kozi róg czasem w ekstrimum szczęścia…. i pewnie niejednokrotnie zadajemy sobie pytanie -czy warto?...a pewnie, że warto… już o tym kiedyś pisałam… z wszystkiego czerpiemy radość życia, wszystko dzieje się po coś… każdy kij ma dwa końce…. tam gdzie orzeł tam i reszka…. gdzie zło, tam i dobro się znajdzie…. gdzie grzech, tam i pokuta…. trzeba tylko włączyć w to nieco swój rozum … bo spontan podparty rozumem świadomą decyzją się staje… a nikt przecież świadomie nie podejmuje w życiu błędnych decyzji… jak już to nieświadomie…. jak rozum uśpiony…..  albo głowa alkoholem spojona …. wtedy to już diabli wiodą prym a nie przeznaczenie…. bo diabli maluczkimi posługiwać się kochają …. a my się diabłom nie dajmy i bądźmy Panami swojego losuJ
http://www.youtube.com/watch?v=zXURDC1nj7s